Nie mamy jeszcze pełnych danych, ale są już szacunki poziomu inflacji za maj – padł kolejny rekord, tj. ceny wzrosły do stosunku do maja 2021 o 13,9%. Pojawiają się wprawdzie głosy, że jesteśmy blisko szczytu i w wakacje presja inflacyjna zacznie słabnąć, ale to raczej pobożne życzenia niż rzetelna analiza rzeczywistości – ocenia Prof. Jacek Tomkiewicz, Dziekan Kolegium Finansów i Ekonomii, Akademia Leona Koźmińskiego.
Nie można przecież wciąż odwoływać się do tzw. efektu bazy czyli twierdzić, że obecny wskaźnik CPI to nie tyle wysokie ceny dziś, ale niskie rok temu, więc w kolejnych miesiącach będziemy się porównywać już do wysokich cen zeszłorocznych, więc roczny wskaźnik CPI będzie się samoczynnie obniżać. Inflacja w maju 2021 wyniosła 4,7% czyli już wtedy ceny rosły znacznie szybciej od celu inflacyjnego NBP. Nic nie wskazuje także na to, że czynniki podażowe przestają pchać ceny do góry – inflacja producencka (Wskaźnik cen produkcji sprzedanej przemysłu) wyniósł w kwietniu 23,3% w ujęciu rok do roku, co prędzej czy później przełoży się na ceny w naszych sklepach. Ważnym problemem są także oczekiwania inflacyjne, które wyraźnie się utrwaliły w naszych głowach. Truskawki za 20zł powinny wywołać bunt konsumentów, a my tylko wzruszamy ramionami: „wiadomo, że drogo, bo inflacja…” – płaczemy i płacimy.
Przyczyny Inflacji
Oczywiście pojawiają się pytania: kto za to odpowiada i co można teraz zrobić. Nie sposób wskazać jednej, decydującej przyczyny. Znaczenie mają czynniki podażowe, takie jak ceny surowców, niedobory na wielu rynkach i zakłócone łańcuchy dostaw. Producenci w obliczu niedoborów odeszli od zasady „just in time” – po co utrzymywać wysokie stany magazynowe, skoro zawsze można coś szybko i tanio sprowadzić z Azji? Obecnie wszyscy myślą raczej „just in case” – trzeba mieć zapasy, bo sprowadzenie materiałów i podzespołów z Azji już nie jest ani tanie, ani szybkie. Takie podejście logistyków zwiększa popyt i pogłębia niedobory – wszyscy starają się kupować więcej niż wcześniej, a podaż w Azji wyraźnie nie nadąża, tym bardziej że Chiny ogłaszają co chwilę kolejne lockdowny.
Ograniczanie ekonomicznych skutków pandemii także ma swoją cenę. Przecież mimo recesji (spadku produkcji) praktycznie nie wzrosło bezrobocie, nie zanotowano masowych bankructw, czyli pomimo ograniczenia poziomu produkcji, strumień dochodów płynących do gospodarstw domowych i przedsiębiorstw się nie zmniejszył. W tym samym czasie byliśmy zamknięci w domach, a wobec braku możliwości konsumpcji wytworzył się zasób tzw. wymuszonych oszczędności. Po otwarciu gospodarki te pieniądze trafiły na rynek, więc nie ma się co dziwić, że ceny rosną. Obecna inflacja to więc w dużej mierze cena za uratowanie poziomów zatrudnienia i dochodów w czasie pandemii. Po raz kolejny okazało się, że w gospodarce nie ma cudów – skokowy wzrost długu publicznego sfinansowany przyrostem podaży pieniądza z banków centralnych musi prędzej czy później przełożyć się na przyspieszenie inflacji.
To wina rządu?
Nie brakuje także głosów, że obecna inflacja to wynik działań i zaniedbań po stronie naszego rządu i NBP. Bank centralny za późno zaczął podnosić stopy procentowe, a rząd niepotrzebnie tak znacząco zwiększył dług publiczny, który w dodatku jest poza kontrolą publiczną – różnica między tzw. państwowym długiem publicznym (wartość, której limit jest ustalony w Konstytucji na 60% PKB) a faktycznym zadłużeniem państwa sięga już 300 mld złotych!!! Nasz rząd i bank centralny ma jednak dobre argumenty na swoją obronę. Patrzcie na Czechy – tam stopy procentowe zostały podniesione wcześniej i są obecnie na wyższym poziomie niż w Polsce, a czeska inflacja jest wyższa niż polska. Wyraźnie widać więc, że to czynniki światowe odpowiadają za wysokie ceny, a nie błędy po stronie krajowej polityki gospodarczej. Niestety nie jest to takie oczywiste. Faktycznie inflacja w Czechach jest obecnie trochę wyższa, ale tam nie obniżono podatków pośrednich. My, w ramach tzw. tarczy antyinflacyjnej obcięliśmy stawki VATu i akcyzy, więc obecny wskaźnik CPI jest niemiarodajny. Porównujemy się do cen sprzed roku, kiedy obowiązywały wyższe stawki VATu i akcyzy – przy „normalnych” stawkach podatków inflacja byłaby około 2 punkty procentowe wyższa. Warto też spojrzeć na rynkową wycenę długu publicznego. Mimo większej bieżącej inflacji i wyższych stóp banku centralnego, Czesi muszą nabywcom obligacji płacić mniej niż Polacy – rentowność 10-letnich obligacji w Czechach to obecnie 4,7% wobec 6,5% w Polsce. Rynkowe oprocentowanie to ocena ryzyka i szacunek przyszłej inflacji, więc na rynkach finansowych nie ma wątpliwości: podwyższona inflacja w Polsce utrzyma się dłużej niż w Czechach, a nasz dług zaczyna być postrzegany za coraz bardziej ryzykowny.
Mimo tego więc, że faktycznie inflacja to problem globalny, to nie można nie zauważać, że nasza polityka makroekonomiczna była i jest daleka od optymalnej. NBP zbyt długo bezpodstawnie twierdził, że problemu inflacji nie ma, a obniżone prawie do zera stopy procentowe nie przekształciły „covidowych” wymuszonych oszczędności w trwałe depozyty, co ograniczyłoby popyt konsumpcyjny przy otwieraniu gospodarki. Kolejne tarcze antyinflacyjne rzeczywiście lekko ograniczają bieżący poziom cen, ale w długim okresie raczej sprzyjają inflacji. Obniżki podatków pośrednich kiedyś się skończą, co sprzyja bieżącej konsumpcji i podgrzewa oczekiwania inflacyjne, a powrót do standardowych stawek VAT i akcyzy spowoduje, że tzw. efekt bazy będzie działać w drugą stronę – za rok będziemy porównywać ceny z wyższymi stawkami podatków pośrednich do tegorocznych. Nie bardzo też widać, żeby nasz rząd poważnie dostrzegał problem, jakim jest skala nierównowagi fiskalnej. Słyszymy raczej, że na wszystko starczy, problemem nie są ani zwiększone wydatki na wojsko, ani 13 czy 14. emerytura i już praktycznie zaczynamy wydawać środki przewidziane w KPO. Taka narracja podsyca więc oczekiwania inflacyjne zarówno po stronie konsumentów jak i producentów, którzy dyktują coraz wyższe ceny w przetargach publicznych, bo przecież rząd nie widzi problemu braku środków publicznych.
Podsumowanie
Niestety trudno być optymistą i z odpowiedzialnością twierdzić, że szczyt inflacji już się zbliża. Niespójność w polityce makroekonomicznej na pewno nie pomaga – co z tego, że NBP podnosi stopy procentowe, skoro w tym samym czasie rząd ogłasza wakacje kredytowe i zwiększa wydatki finansowane przyrostem długu publicznego. Wiele wskazuje na to, że podwyższona inflacja będzie problemem nie przez najbliższe miesiące, ale raczej lata.